WIEŚ GORAJEC KTÓREJ JUŻ NIE MA
Jan Skrzypa (ur. 14.02.1947, absolwent SP w Gorajcu)
WIEŚ GORAJEC KTÓREJ JUŻ NIE MA
(obraz wsi lubelskiej z lat 50-tych ubiegłego stulecia)
Zamykam oczy, znów dzieckiem się staję
Idę wzdłuż okien chałup bez stor i firanek
Mijam wiejskie podwórka i co krok przystaję
Gapiąc się na wieś moją jako mały Janek
Tak odtwarzam w umyśle dawne wiejskie życie
W otoczeniu przyrody i zwykłego brudu
Dziś staram się zapisać, by nic nie przeoczyć
Zmuszam szare komórki nie żałując trudu
Chcę zachować dla młodych wioski mojej dzieje
By to co dawniej było nie szło w zapomnienie
Tamtych wsi dziś już nie ma, gdzieś się zapodziały
Zarówno mej rodzinnej jak i innych wielu
Wiec przenoszę się w czasie, jestem dzieciak mały
Rozglądam się dokoła tak idąc bez celu
Widzę wiejskie chałupy, ich strzechy ze słomy
Oraz klepisko w sieni, z niej wejście do izby
Trzeba wchodzić uważnie by nie potłuc głowy
Krocząc przez próg wysoki mówię „pochwalony”…
W izbie dwa małe okna, półmrok w niej panuje
Ale potrafię dostrzec co się w niej znajduje
Na ścianie dwa obrazy (ściana pobielona)
Matka Boska i Chrystus bo obu jej stronach
Na stole bochen chleba i nóż do krajania
Przy oknie wiadro z wodą, kubek do czerpania
Pamiętam smak tej wody co była słodkawa
Rankiem z rzeki nabrana zanim ją zabrudzą
Wychodzące na wodę wiejskich gęsi stada
A na gwoździu w powale lub wbitym do ściany
Wianki z kwiatów co zeschły święcone w kościele
Strzegące domowników od ognia pożogi
Jako jeden z przesądów, których było wiele
Ława przy piecu z gliny, dwa łóżka do spania
I dom zawsze otwarty dla przybysza z drogi
Widzę ścieżkę co wiodła przez podwórka środek
Widzę gniazdo bociana na szczycie stodoły
I za każdą stodołą drewniany wychodek
W pagórze wykopane na kartofle doły
Nad polem się unosi śpiewanie skowronka
Na podwórku zagrody słychać kur gdakanie
Słyszę pianie koguta oraz rżenie koni
A także gęgot gęsi oraz psów szczekanie
Widzę też dwór co stoi w samym środku wioski
A w nim potomek szlachty (dziedzic) pan Wróblewski
Obok dworskich budynków widzę sad rozległy
Dzieci jedzące jabłka co z jabłoni spadły
Gdzie się podziały z tamtych lat widoki
Które można oglądać już tylko w skansenie
To przez cywilizację idącą z Zachodu
Na zawsze gdzieś odeszły, poszły w zapomnienie
Gdzie wykoszone zboża w snopki powiązane
A z nich dziesiątki („lalki”) w ściernisku stawiane
Gdzie żółte sterty słomy i siano we brogach
Gdzie pryzmy obornika przy wiejskich oborach
I gdzie wiejski gościniec pełen prochu, błota
Gdzie te wiejskie furmanki i zaprzęgi koni
Ciągnące drogą wozy pełne płodów z pola
Na wozie siedzi rolnik, lejce i bat w dłoni
W jego ustach papieros z gazety skręcony
Gdzie krowy, które ryczą przywiązane w sadzie
Od much się odpędzając, ich ogony w ruchu
Psy smutne i znudzone przy drewnianej budzie
Za szyje uwiązane na krótkim łańcuchu
Gdzie żytnie czarne chleby zjadane przed laty
W kuchni w trzonowym piecu rankiem wypiekane
Gdzie wokół domu jesienią utkane „zagaty”
Które zimą od mrozów ochraniały ścianę
Gdzie, co od much z obory zaporą być miała
Wisząca w drzwiach do izby lniana płachta biała
Gdzie jest ta kręta rzeka na zielonej łące
W niej płycizny i bełty, ryby, raki, małże
I gdzie rzeczny wodopój, i kładka na rzece
Wiejskie konie i krowy pragnienie gaszące
Gdzie ta deska przy rzece do odzieży prania
Która służyła także do wody czerpania
Stada gęsi po rzece leniwie płynące
Gdzie cygańskie rodziny w taborze jadące
Ich dziwne z dachem wozy oraz siwe konie
Gdzie garnki oraz szmaty suszone na płocie
Dzieci w płyciznach rzeki latem się kąpiące
Ich chude nagie ciała utaplane w błocie
Gdzie wiejskich żab o zmroku głośne rechotanie
Gdzie jesienne wykopki na polach motyką
Pośród rządków kartofli i ognisk spalanie
Gdzie bose wiejskie stopy i pięty spękane
Od ciężkiej pracy w polu zbyt szerokie dłonie
Gdzie ogorzałe twarze wiatrem wysmagane
I ubrania z łatami mocno już zniszczone
Gdzie łany lnu, konopi, makówki w ogrodzie
Dzieci pasące krowy na trawiastych miedzach
Rankiem wyrwane ze snu tuż po słońca wschodzie
Gdzie z drewna wozy z kołami w żelaznych obręczach
Od rana terkoczące na kamiennej drodze
Gdzie ten mężczyzna z kosą na ramieniu
Idący rano w pole do koszenia żyta
Za pas wsunięty młotek, osełka w kieszeni
Za nim z butelką wody idąca kobieta
Na jej głowie jest chustka, zapaska na łonie
Gdzie te lampy naftowe w zimowe wieczory
Z knotem, „chapką” i szkiełkiem słaby blask dawały
Przy nich dzieci skupione przy książce- lekturze
Lub przy szkolnych zeszytach lekcje odrabiały
I gdzie te potańcówki w wybranej chałupie
Za darcie pierza z gęsi lub pracę z tytoniem
Albo też za siekanie kapusty przed zimą
Kiszonej w beczce z drewna pod ciężkim kamieniem
Obecnie wieś Gorajec podobna do miasta
Telewizor, seriale, z ekspresu też kawa
I nęcące zapachy pieczonego ciasta
Domy coraz piękniejsze ogrodzone płotem
Są chodniki przy jezdni, droga asfaltowa
Wokół domów trawniki koszone w sobotę
Jest też kostka brukowa oraz ładne schody
I słoneczne baterie do podgrzania wody
Jest również targ w sobotę na placu przy sklepach
Tu wszystko można kupić co komu potrzeba
Do miasta Szczebrzeszyna już nie trzeba jechać
Bo sklepów jest aż cztery, nie można narzekać
A w niedzielę lub święto tuż obok kościoła
Mnóstwo aut na parkingu, koło obok koła
Młodych we wsi jest mało, jeżdżą za granicę
Domy mają za funty a auta za euro
Ubikacje są w domu, wanny i prysznice
Mało kto za stodołę chodzi „za potrzebą”
W domu jest telewizor, telefon, Internet
Obok domu dwa auta a nawet trzy stoi
Domy są otoczone pięknymi plotami
Z tabliczkami „Pies gryzie”, człowiek wejść się boi
Dzieci idąc do szkoły grają smartphonami
Mało kto czas znajduje aby porozmawiać
Odwiedzając sąsiada zapytać o zdrowie
Jeśli człowiek samotny umrze w swoim domu
Może kilka dni minąć zanim ktoś się dowie
Na cmentarzu grobowce jak mini pałace
Większość z nich wykonana z granitowej płyty
Aby pokazać wszystkim a zwłaszcza sąsiadom
Kto tutaj jest bogatszy- obraz ludzkiej pychy
Na łąkach rośnie trawa której nikt nie kosi
Nikt nie chce dzisiaj siana czyli suchej trawy
Bo teraz są ciągniki we wsi zamiast koni
Trudno także zobaczyć kury oraz krowy
Po jajka i po masło idzie się do sklepu
Nie ujrzysz jak ktoś krowę albo kozę doi
Dzisiaj dzieci nie wiedzą skąd się bierze mleko
Co za ladą w kartonie w wiejskim sklepie stoi
Rzeka stała się wąska jakby strumyk jaki
Już nie można jak dawniej popływać na rzece
Znikły ze zbóż bławaty i czerwone maki
Działki pól znacznie szersze oraz rzadziej miedze
W mniejszości są już żyto, owies czy ziemniaki
I przez to ich koloryt jest dziś całkiem inny
Bo na polach mniej zboża, co krok to maliny
A gdy przychodzi lato a z nim okres żniwny
Zamiast żniwiarzy w polu pracują maszyny
Bociany gniazdowanie swoje odmieniły
Teraz siedzą na słupie a nie na stodole
Szczęściem znowu na wiosnę do wsi powróciły
Choć trudno znaleźć żabę w nieskoszonej trawie
Lisy po wsi biegają, zamiast iść na pole
Rechot żab latem słabszy, nie słychać go prawie
Nie kaczeńca lecz mniszka żółty kwiat przy rowie
A na rzece zastawy z gałęzi bobrowe
Rzadko trzyma ktoś świnię, bo się nie opłaci
Dziś wszystko jakieś inne i poprzemieniane
Zamiast ogrodu trawnik (tak mają bogaci)
Tylko wiejskie bociany jakby wciąż te same
Janów Lubelski, wrzesień 2016 r.